Depresja – jedna z moich zmor

Gdy depresja zaczynała mnie pożerać, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Lekarze, do których w końcu udałam się po pomoc, też nie wiedzieli. Tarczyca? Niedobory witamin? A może zwykłe przemęczenie? Diagnoza tak naprawdę przyszła dopiero po tym, jak pierwszy raz postanowiłam się zabić.

Miałam lekko ponad dwadzieścia lat, to już było po studiach pierwszego stopnia. Pracowałam w lokalnej redakcji regionalnego dziennika, studiowałam zaocznie, mieszkałam z chłopakiem, który był na moim utrzymaniu i tylko utrzymywał (nomen omen), że poszukuje pracy…

Dużo pracowałam. W dużym stresie. Wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam z facetem w miasteczku, w którym miałam tylko jedną koleżankę. Pracowałam w redakcji w miasteczku obok, gdzie nie miałam praktycznie żadnych znajomych. Ale nie czułam się z tego powodu źle. Czułam, że powinnam być szczęśliwa. Dobra praca, kochający (?) chłopak, każdy dzień ekscytujący nowymi wyzwaniami…

Wmawiałam sobie, że jestem szczęśliwa, a tymczasem coś zaczęło mnie wyżerać od środka. Choć uśmiechałam się i sypałam sprośnymi żartami, w środku coś umierało. Choć pracowałam od wczesnego rana do późnego wieczora, nie żaliłam się specjalnie, raczej nawet byłam dumna z tego, że tak zapierdalam.

Zaczęło mnie ogarniać znużenie. Piłam coraz więcej kaw, a one coraz bardziej na mnie nie działały. To odstawiłam kawę i zrobiłam sobie od niej odwyk, bo uznałam, że widocznie się uzależniłam i uodporniłam na kofeinę. Eksperymentowałam z dietą. Coś w końcu musi mi pomóc, myślałam.

Zaczęłam czuć, że nie jestem tą dawną Karolcią. Muszę być chora, uznałam i udałam się po pomoc medyczną. Lekarze kiwali głowami i dawali skierowania na badania. To pewnie tarczyca. To zapewne niedobór składników mineralnych i witamin (nie jadłam wtedy mięsa i podejrzewano mnie szczególnie o niedobory witaminy B12, którą jakimś cudem miałam w górnej granicy normy). To musi być przemęczenie.

Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam mieć problemy ze wstawaniem z łóżka, ale tłumaczyłam to sobie osłabieniem. Szczytem szczytów było, gdy pewna lekarka zdiagnozowała u mnie grypę czy coś grypopochodnego, a chłopak wykupił mi receptę na antybiotyki. Siedziałam w łóżku z tymi lekami i uznałam, że nie będę ich brać, bo nie mam grypy, antybiotyk mi nie pomoże – to wiedziałam. Nie wiedziałam natomiast, co pomóc mi może.

I tu pierwszy raz telepatią wykazała się moja mama, z którą wówczas z braku czasu utrzymywałam głównie telefoniczny kontakt. Wysłała do mnie ojca z jakimiś ziołowymi tabletkami na depresję. Nie dało mi to wtedy do myślenia. A mama swoje zdolności telepatyczne utrzymywała i po jakimś czasie dosłownie uratowała mi życie… Ale o tym kiedy indziej.

Pamiętam, że przyjęłam do redakcji praktykanta. I on wpadł na pomysł, że zrobi wywiad z psychiatrą na temat samobójstw. Był podjarany tematem. Gadał o tych samobójstwach w kółko. Pewnego dnia po tym, jak on znów wspomniał coś o samobójstwie, wstałam od biurka. Pojechałam do domu, weszłam do kuchni, wyjęłam z szuflady nóż i wróciłam do auta. Ruszyłam przed siebie – w nieodległe góry. Zostawiłam samochód, poszłam w głąb lasu. Usiadłam na kupie gałęzi i przystawiłam nóż do nadgarstka. Zadałam sobie ranę. Powierzchowną. Pragnęłam, żeby krew z niej płynęła szybko, abym mogła skończyć ziemski żywot, aby skończył się ból, który siedział we mnie. Leżałam na tych gałęziach i w końcu wstałam. Nie dlatego, że nagle zapragnęłam żyć. Nie dlatego, że uświadomiłam sobie, że ranię moich bliskich. O nich nie myślałam wcale. Po prostu uznałam, że jakoś nic mi z tego samobójstwa nie wyjdzie. I wróciłam do domu.

Tam czekali na mnie już rodzice, nie było mnie ładnych parę godzin i nie dawałam znaku życia, komórkę miałam wyłączoną. Nawet nie wiem, czy moja mama znów zadziałała telepatycznie, czy też zadzwonili do niej z mojej pracy (wyszłam nie kończąc gazety, która miała się następnego dnia ukazać, jak to w dzienniku; wyszłam, a nigdy takich numerów nie odstawiałam). Zawieźli mnie na pogotowie, tam dostałam jakiś zastrzyk. Stary lekarz powiedział, że koniecznie ze mną do psychiatry. No i rodzice zawieźli mnie do lekarza od duszy. Dostałam leki. I zwolnienie chorobowe.

Leki lekko mnie otępiły. Ale odpoczęłam i wróciłam do mojej ukochanej (a momentami znienawidzonej) pracy. Po miesiącu gdzieś zorientowałam się, że sporo przytyłam (a byłam wcześniej szczypiorem). Mój chłopak też to zauważył i skomentował. Rzuciłam leki.

Zaczęłam się odchudzać, pracować tak samo dużo jak wcześniej, a może i więcej… Schudłam (i co usłyszałam? Że cycki mi spadły. Noż kurwa temu to się nie dogodzi). Funkcjonowałam tak na wysokim biegu, a gdy podkręciłam go sobie jeszcze wyżej, wpadłam znów w dół. I znów do psychiatry po tabletki. I znów waga w górę. I znów odstawiłam, gdy uznałam, że psychicznie już mi dobrze, a somatycznie to rosnę i rosnę, więc czas to zastopować.

I wtedy myślałam jeszcze, że depresja to jedyna moja zmora. Po kilku latach dowiedziałam się, że wcale nie. Ale o tym kiedy indziej….

***

Jak podaje Wikipedia, 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją – święto ustanowione przez Ministerstwo Zdrowia. Celem tego dnia jest upowszechnienie wiedzy na temat depresji i zachęcenie chorych do leczenia. W 2012 hasłem akcji było „Zaburzenia afektywne dwubiegunowe”…

39 komentarzy do “Depresja – jedna z moich zmor

  • 23 lutego 2020 o 23:06
    Permalink

    Depresja to straszna choroba. Poza lekami, które otępiają, potrzebna jest dobra psychoterapia – psycholog, który poukłada wszystko w głowie chorej osoby. Dobrze, że taki dzień jest, bo w naszym kraju bycie chorym na depresję to dalej większy wstyd niż chorowanie na kiłę.

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 11:24
      Permalink

      Tak, nie mówiąc już o innych chorobach psychicznych

      Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 00:28
    Permalink

    Bardzo smutna historia…, czekam na ciąg dalszy

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 11:24
      Permalink

      Postaram się niedługo napisać

      Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 09:23
    Permalink

    Trudna historia, ale dobrze, że się nią dzielisz… Naprawdę, ludziom często ciężko uwierzyć, że można nie zauważyć swojej depresji – można, człowiek powoli czuje się co raz gorzej, aż w końcu właśnie taka sytuacja może się zdarzyć, jak opisujesz… 🙁 Powodzenia i wszystkiego najlepszego!

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 11:24
      Permalink

      Dziękuję. Teraz już rozpoznaję ją bezbłędnie 🙁

      Odpowiedz
      • 24 lutego 2020 o 14:48
        Permalink

        Raczej chyba nie należy wymagać , by pacjent samego siebie zdiagnozował…
        Dobrze, że Mama czuwała i lekarz był mądry…

        Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 11:18
    Permalink

    Cieszę sie, ze depresję – zarówno tą pooorodową, jak nie związaną z narodzinami dziecka się odmitologizowuje, że ściąga się z niej zasłonę tabu, że zaczyna się o niej coraz więcej mówić. Sama za sobą mam takiż incydent, który totalnie zmienił moje życie. I podobnie jak Ty – odważyłam się na mojej stronie o tym pisać..

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 11:23
      Permalink

      Ciężko było się przełamać

      Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 11:37
    Permalink

    Bardzo ciekawy artykuł. A jak oceniasz pracę lekarzy w tym kontekście?

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 12:24
      Permalink

      Lekarze tzw. pierwszego kontaktu zupełnie niezorientowani w temacie. Przynajmniej wtedy, a był to rok 2004. Może coś się zmieniło na plus

      Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 12:04
    Permalink

    Depresja komuś się wydaje błahą chorobą, a tak naprawdę może zrobić spustoszenie w życiu.

    Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 12:47
    Permalink

    Depresja to trudna choroba, do zdiagnozowania, do zrozumienia, do poradzenia sobie z nią. Wszystkim się wydaje, że depresja to wymówka, bo czegoś nam się nie chce zrobić… Wiem, przez co przeszłaś i jak trudno samemu przed sobą przyznać, że ma się depresję.

    Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 12:49
    Permalink

    … mam nadzieję, że kiedyś dojdzie do tego, że w szkole dzieci będą się uczyć rozpoznawać depresję i radzić sobie z nią … nadal wiele osób zbyt mało wie o tym zjawisku …

    Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 13:29
    Permalink

    Kochana wspieram, czuję Twoją historię mocno chociaż z innym moim przypadkiem , również nie łatwym… Trudna historia szczególnie kombinacja dwubiegunowa. Karola co NAS nie zabije to NAS wzmocni…
    Gosia Nikosia 🙂

    Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 14:04
    Permalink

    Smutno mi się zrobiło ale ważne że masz samoświadomość i piszesz otwarcie

    Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 14:57
    Permalink

    bardzo ciekawa historia, podoba mi się to, że znasz siebie i wiesz kiedy chorujesz na grypę a kiedy na coś innego, brawo, że podjęłaś walkę, brawo, że mówisz o tym tak otwarcie

    Odpowiedz
    • 24 lutego 2020 o 15:28
      Permalink

      Trochę na początku z tym diagnozowaniem mi nie szło 🙂

      Odpowiedz
  • 24 lutego 2020 o 17:18
    Permalink

    Dziękuję za ten tekst. Wczoraj pojawiło się sporo różnych tekstów o depresji, ale wszystkie bardzo ogólne. Po Twoim wpisie widać, jak depresja powolutku, powolutku postępuje i w końcu jest faktycznie kiepsko. A na początku w ogóle można się nie zorientować co się dzieje. A dla mamy ogromne wyrazy uznania, intuicja matki zawsze na propsie <3

    Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 00:58
    Permalink

    Ciekawe, czy bardziej pomaga psychoterapia, czy leki? Pójście do psychiatry czy do psychoterapeutki nie jest u nas już wstydem, a nawet staje się cool, co też jest głupie, ale jednak mądrzejsze niż izolowanie chorego, drwiny itp

    Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 11:54
    Permalink

    Ja nie wierzę w depresję. To tylko wymysł lekarzy i farmaceutów, by wydoić z nas pieniądze. Czytałam o tym bardzo dużo i ta teoria ma potwierdzenie.

    Odpowiedz
    • 25 lutego 2020 o 12:18
      Permalink

      oooo, ciekawe 🙂
      A w raka wierzysz?

      Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 12:00
    Permalink

    Zapomniałam dodać, że to od nas samych zależy to, czy pozwolimy sobie wmówić, że coś jest z nami nie tak. Trzeba być zawsze dobrej myśli i wszystko powoli się ułoży.

    Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 14:52
    Permalink

    Niestety depresja to bardzo podstepna choroba. Bliska mi osoba zmagała się z nią przez długi czas. Wiem jak jest trudno.

    Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 16:25
    Permalink

    O depresji tylko slyszałam lub czytałam, nie jestem w stanie sobie wyobrazic tego co dzieje się w człowieku, który choruje na nią.

    Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 22:32
    Permalink

    Będziesz o tym pisałą dalej? wielu osobom może otworzyć oczy 🙂

    Odpowiedz
    • 26 lutego 2020 o 09:20
      Permalink

      Tak, postaram się

      Odpowiedz
  • 25 lutego 2020 o 22:51
    Permalink

    Depresja jest naprawdę poważnym schorzeniem niestety często lekceważonym przez otoczenie.

    Odpowiedz
    • 26 lutego 2020 o 09:21
      Permalink

      Tak, nawet pod tym tekstem pojawił się komentarz „Nie wierzę w depresję”

      Odpowiedz
    • 26 lutego 2020 o 09:21
      Permalink

      Ja Tobie też 😉

      Odpowiedz
  • 26 lutego 2020 o 23:02
    Permalink

    poleciłam ten artykuł znajomej ,która ma problemy z depresją

    Odpowiedz

Skomentuj Vademecum Mamy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *