Blogmas 2017 – 16, czyli o pomaganiu
Biegłam dziś takim głównym deptakiem w moim mieście (uliczka między Rynkiem a głównym „węzłem komunikacyjnym”) i zaczepił mnie mężczyzna: „Pomoże pani małemu Tomaszkowi?”. „Nie” – odpowiedziałam i pognałam dalej…
Nie mam serca z kamienia. Biegnąc przez ten deptak właśnie pomagałam dziewięcioletniej dziewczynce chorej na zespół Retta, organizując imprezę, z której dochód poszedł na jej leczenie. Angażuję się w wiele charytatywnych przedsięwzięć. Ale nie daję na ulicy.
Pan, który mnie zaczepił, miał na plecach napisane „wolontariusz”. Miał plakietkę i miał skarbonkę. Wszystko cacy. Nie wiem, może pan i był wolontariuszem, ale pamiętam, że gdy w liceum szukałam sposobów na dorobienie sobie, przez chwilę rozważałam fuchę takiego stacza na ulicy z puszką. Procent dla mnie, procent dla firmy organizującej zbiórkę, niewielki procent dla chorego dziecka. Czysty zysk (nie dla tego dziecka).
Nie daję pieniędzy takim „wolontariuszom”. Nie daję żebrakom. Gdy mnie ktoś ściśnie za serce – idę i kupuję mu jedzenie. A to się już z różnymi reakcjami spotyka. Kiedyś zaczepił mnie starszy mężczyzna pod dyskontem. Wychodziłam z zakupami. Poprosił o coś do jedzenia. W torbie miałam dwa rodzaje żółtego sera, bo akurat nie mogłam się zdecydować, który wybrać. Sięgnęłam więc po jeden ser, a pan na to, że on by wolał wędlinki… „Wie pan co, mnie nie stać na wędlinę, chociaż ciężko pracuję” – burknęłam. Nie było to do końca zgodne z prawdą, bo pewnie by mnie było stać na kilka deko, ale uderzyła mnie buta tego żebraka. Nie wyglądał na schorowanego. Starszy, ale jeszcze w pełni sił mężczyzna. Czy naprawdę nie było żadnego sposobu, aby jakoś sobie zarobił na wędlinkę?
Pomagać trzeba z głową. Dawać „wędkę”, a nie „rybę”. Wręczając żebrakom na ulicy pieniądze uczymy ich bezczynności. Żebractwa. Po co mają pracować, skoro wystarczy wyciągnąć dłoń? Pomijam już to, że zdarzają się „zawodowi żebracy”, którzy spore sumki wyciągają na tym procederze. Pomijam także to, że ponoć romskie dzieci wykorzystywane do żebractwa są pojone alkoholem, aby sobie spały i nie przeszkadzały matkom w żebraniu…
Znam rodzinę, która zapisuje się do Szlachetnej Paczki, wyciąga rękę po datki, a co roku jeździ na wypasione wakacje za granicę…
Znam też chłopaka, który zarabia na ulicy, pomagając w parkowaniu samochodów. Wskazuje wolne miejsca, pomaga wycofać, „pilnuje” auta. Za swoje usługi dostaje od kierowców pieniądze. I to jego sposób na życie. Nie ogranicza się do wyciągania ręki, ale daje coś w zamian. I to jest uczciwe!
W tym przedświątecznym czasie pragnę do Was zaapelować: pomagajcie! Nie bądźcie ślepi na krzywdę człowieka (czy zwierzęcia)! Jednak nie poprzestawajcie na wyciągnięciu pięciu złotych z portfela. Pomyślcie, jak możecie pomóc z głową. Jak możecie pomóc temu człowiekowi odmienić swój los.
Karolina O-M