Dzień wagarowicza – kiedyś i dziś

Gdy byłam małą dziewczynką i chodziłam do wiejskiej podstawówki, 21 marca kojarzył mi się z topieniem marzanny. Gdy byłam większą dziewczynką i chodziłam już do miejskiej podstawówki, 21 marca kojarzył mi się ze szkolnymi imprezami na „Pierwszy dzień wiosny”. Gdy byłam już całkiem sporą dziewczynką i chodziłam do liceum, 21 marca kojarzył mi się z wagarami.

 

Kiedyś było jakoś fajniej… słyszymy wokół i czytamy na ścianie na twarzoksiążce. No było, dla każdego tak starego jak ja czasy młodości wydają się takie świetne, cudowne i w ogóle (pod warunkiem, że w dzieciństwie nie przeżywał jakiejś traumy). Kiedyś to dzieci miały lepiej.

 

Zaraz, zaraz, lepiej? Jak lepiej, jak współczesne dzieci mają internet, multimedialne zabawki i zajęcia pozalekcyjne, o jakich my mogliśmy tylko pomarzyć? Ano lepiej. I to mówię z perspektywy osoby, która w dzieciństwie zajadała się wyrobami czekoladopodobnymi te kilka razy w roku, gdy rodzicom udawało się takowe kupić na kartki.

 

Gdy zaczynałam liceum, mieszkałam na wsi i nie miałam nawet telefonu stacjonarnego, o komórkowym nie wspomnę. Komputer w domu to było commodore, które dostałam na komunię. Do szkoły dojeżdżałam czerwonym autobusem, to znaczy: szłam z domu jakiś kilometr do przystanku, wsiadałam w autobus (a czasem się do niego na siłę wpychałam, taki był załadowany), wysiadałam w centrum miasta i maszerowałam jakieś półtora kilometra do szkoły (powrót ze szkoły był dłuższy, bo musiałam przez pół miasta iść do podstawówki po moje młodsze rodzeństwo i dopiero z nimi szłam na przystanek na autobus do domu). Nie było czegoś takiego, jak dziennik elektroniczny (z elektronicznych to mieliśmy zegarki na rękę ewentualnie, niektórzy to nawet mieli te zegarki z kalkulatorami – uwaga, uwaga: na przyciski!). Rodzice o moich wybrykach dowiadywali się z wywiadówek, o których to ja osobiście musiałam ich poinformować (albo i nie).

 

Przez pierwszy rok liceum byłam grzeczną uczennicą, co zmieniło się w klasie drugiej (jeden jedyny rok w mojej szkolnej karierze, który zakończyłam świadectwem bez czerwonego paska na świadectwie!). Bunt nastolatki, czy coś tam. Wagary na porządku dziennym (i nie napiszę, co się podczas nich działo, bo moja mama jeszcze to przeczyta…). Sama sobie ukręciłam bicz na siebie i założyłam telefon stacjonarny w domu, bo potrzebowałam kontaktu ze światem. Po prostu któregoś dnia poszłam do lokalnego oddziału telekomunikacji (jedynej wówczas w całym kraju), odstałam swoje w kolejce, złożyłam wniosek podając się za moją mamę i fałszując jej podpis (co miałam opanowane, bo przecież ktoś musiał podpisywać oceny i uwagi w dzienniczku – czyli takim małym zeszyciku, który każdy uczeń musiał mieć).

 

I już wychowawczyni mogła zadzwonić do rodziców. Pod warunkiem, że byli w domu i odebrali telefon. Pamiętam jak dziś, gdy pół klasy przyjechało do mnie na wieś na wagary i zadzwoniła wychowawczyni. Nie porozmawiała z rodzicami, bo byli w pracy. A ja z dziewczynami jadłyśmy tosty i oglądałyśmy jakiś dorosły film…

 

No. Dziś młodzi ludzie nie mają tak dobrze. Gdy tylko „samowolnie uchylą się od obowiązku szkolnego” i dopuszczą się „celowej oraz świadomej nieobecności na obowiązkowych zajęciach lekcyjnych”, rodzice dostają powiadomienie na komórkę. W taki dzień jak dziś na ulice wychodzą strażnicy miejscy i wyłapują wagarowiczów (dobra, w naszych czasach też zdarzały się takie akcje).

 

Dziś w wielu miejscach w Polsce leży śnieg. Gdzie te biedne dzieci urwą się z lekcji (jeśli w ogóle odważa się na ten krok)? Do galerii? Mieszkam koło takiego przybytku i czasem widzę znudzoną młodzież okupująca stoliki na foodcourcie. Siedzą i wgapiają się w komórki, uśmiechając się pod nosem, gdy koleżanka/kolega napisze coś zabawnego na messendżerze. No ubaw po pachy.

 

Dziecko drogie (może jakimś cudem jakieś dziecko czyta ten tekst). Jeśli masz zamiar wagarować, to idź w plener. Ten śnieg Cię nie zabije (a wręcz wzmocni – poprawisz sobie odporność przebywając poza klimatyzowanymi pomieszczeniami). Zobaczysz, że świat jest piękny. Że śnieg jest śnieżnobiały z natury, nawet jeśli nie nałożymy na niego filtra z insta, a woda w rzece wartko płynie. Że gdzieś tam ptaki świergolą, a na drzewach pojawiają się pączki. Może uda Ci się nawet dostrzec jakiegoś zwierza? Wiem, że pogoda nie sprzyja, ale kiedyś też się zdarzały śnieżne Dni Wagarowicza. Co robiliśmy? Ognisko na przykład.

 

Jeśli czytają mnie teraz rodzice, to pewnie wyklinają w myślach. Ognisko dzieciom (młodzieży) proponować? A jak się ten licealista-wagarowicz poparzy? O wagarach pisać? Niech młodzież dziś „bawi się” na Dniach Wiosny w szkole!

 

Jak powiedział mi dwa dni temu znajomy logopeda, nie dziwi fakt, że rodzice boją się dzieci puszczać samopas na podwórko, bo przy ich dzisiejszej sprawności fizycznej (dzieci znaczy się) pewnie zeszliby na zawał (ci rodzice) obserwując swoje latorośle na trzepaku, kiedy próbują się zwiesić z niego z głową w dół. Dla nas podciąganie na trzepaku to był pikuś, dziś dzieci na wuefie nie potrafią pajacyka zrobić… Robimy z naszych dzieci kaleki – fizycznie i społecznie, bo więzi zawiązują one teraz głównie w necie.

 

„Idź na wagary” – namawiała rok temu przy okazji Dnia Wiosny swoją nastoletnią córkę moja koleżanka z licealnej klasy. – „Ja ci napiszę usprawiedliwienie”… I co? I nie poszła.

 

Ja dziś biorę moje przedszkolne dzieci na wagary. Zrobimy sobie wycieczkę. W plener. I może nawet utopimy jakąś marzannę 😉

 

Karolina O-M

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *