„Zimna wojna” – to musisz zobaczyć
Wbiło mnie w fotel. Dosłownie. Gdy na ekranie pojawiła się plansza z napisami końcowymi, przez dłuższą chwilę nie mogłam się otrząsnąć, chyba nie tylko ja, bo na sali kinowej zapanowała cisza. Cisza, po której powinnam była wstać i zacząć klaskać, jak to zrobiła publiczność w Cannes.
Zwykle w kinach jest tak, że gdy tylko pojawiają się napisy, część publiczności wstaje, szura butami, trzeszczy butelkami, pudełkami po popcornie czy kubkami po napojach. Inni jeszcze siedzą i komentują. Wczoraj, gdy byłam na pokazie przedpremierowym „Zimnej wojny”, stało się inaczej.
Światowa premiera „Zimnej wojny” miała miejsce w trakcie 71. Festiwalu Filmowego w Cannes. Owacje na stojąco trwały ponoć dwadzieścia minut, co jest sytuacją niesamowicie wyjątkową. Reżyser (ale też współautor scenariusza, a nade wszystko twórca całej historii i obrazu) Paweł Pawlikowski otrzymał nagrodę za reżyserię. Pawlikowski jest laureatem Oscara za „Idę”, „Zimna wojna” zdecydowanie oscarowa – moim skromnym zdaniem – jest również, zobaczymy więc, co przyniesie czas.
– Kiedy przeczytałem ostatnią scenę, zgięło mnie w pół – powiedział na antenie radia Tok FM odtwórca głównej roli męskiej, Tomasz Kot. Tak. Mnie także zgięłoby, gdybym nie siedziała wbita w fotel. Kot stworzył kreację iście mistrzowską. Pamiętam go z idiotycznych sitkomów, ale też pamiętam z fenomenalnej roli Zbigniewa Religi na planie „Bogów”. Od obejrzenia tego ostatniego obrazu jestem zachwycona talentem Kota. Na planie „Zimnej wojny” partnerował on Joannie Kulig. Ci, którzy są tak starzy jak ja, mają szansę pamiętać ją z „Szansy na sukces”. Młodziutka blondyneczka z charakterystyczną szparą między jedynkami zaśpiewała przepięknie piosenkę Grzegorza Turnaua. Później pojawiła się w talent show „Idol” (zresztą w „Zimnej wojnie” też jakby brała udział w castingu). Kreacja Joanny Kulig to coś więcej niż mistrzostwo. Słowa na oddanie mojego zachwytu mi brakuje. Jeśli po seansie „Zimnej wojny” też zakochasz się w Joasi – polecam Twojej uwadze „Sponsoring” Małgorzaty Szumowskiej, w którym Kulig zagrała młodą prostytutkę u boku Juliette Binoche oraz Anais Demoustier.
Ale wróćmy do „Zimnej wojny”. Tomasz Raczek, krytyk filmowy, na Facebooku po wyjściu z kina napisał:
ZIMNA WOJNA w reż. Pawła Pawlikowskiego już w dniu premiery stała się klasykiem kina. (…) Oglądając „Zimną wojnę”, śledziłem historię Wiktora i Zuli, ale jednocześnie biegłem w myślach przez płotki własnego życia. Nie znajdując ani w filmie, ani w tej sytuacji fałszu, wpuściłem Pawlikowskiego głęboko, gdzie nikt prawie nie bywa. Nie bałem się skuchy. I jej nie było.
10/10
Zgadzam się z nim w całej rozciągłości, tylko nie potrafię wyrazić tego słowami tak pięknie, jak on.
„Zimna wojna” to historia o miłości ogromnej, tragicznej, palącej mosty i stosy całe na swej drodze. Niszczącej i wyniszczającej. To też historia nas wszystkich – Polaków, Europejczyków. To prawdziwa epopeja. I nie boję się użyć w tym przypadku tego pompatycznego słowa.
Akcja toczy się na terenie Polski, Jugosławii, Niemiec i Francji w połowie XX wieku. Widzimy obraz naszego kraju zniszczonego po II wojnie światowej i ludzi, którzy w nowej rzeczywistości uczą się przetrwać. Młoda dziewczyna „z przeszłością”, Zuzanna (Joanna Kulig), dostaje się do Zespołu Pieśni i Tańca Mazurek, tworzonego właśnie przez muzyczkę Irenę Bielecką (Agata Kulesza), pianistę i dyrygenta Wiktora Warskiego (Tomasz Kot)oraz kierownika Lecha Kaczmarka (Borys Szyc). Zulę i Wiktora łączy fascynacja, namiętność, miłość. Mamy okazję obserwować to uczucie na przestrzeni lat. Wokół dzieje się historia, która ukształtowała również i nasze pokolenie Polaków. Zapadają decyzje trudne i bolesne (dosłownie!), nieszczęście goni nieszczęście. „Zimna wojna” toczy się w wymiarze całego europejskiego społeczeństwa i na poziomie relacji Zula – Wiktor.
Raczek napisał, że opowieść Pawlikowskiego osiąga wymiar greckiej tragedii. Tak. Osiąga też wymiar szekspirowskiego dramatu, tego najpopularniejszego i przerobionego przez popkulturę na wszelkie możliwe sposoby. Wiktor i Zula, jak Romeo i Julia, toczą zimną wojnę z otoczeniem. Na scenie jednak mamy nie tylko zwaśnione rody, ale wręcz zwaśnione narody. I całe obozy narodów.
Cały obraz jest czarno-biały, z wyjątkową ścieżką muzyczną, na którą składają się polskie pieśni ludowe, ale i piosenki proletariackie, jak i „Baja bongo”. Film jest niezwykle dopracowany, gra aktorska powala. Zwróciłam uwagę na pojawiających się na krótko na ekranie, ale niezwykle wyrazistych, Adama Ferencego (minister) i Adama Woronowicza (konsul). Nie bez znaczenia są też kreacje aktorów zagranicznych.
„Zimna wojna” to pozycja absolutnie obowiązkowa. Myślę, że powinna znaleźć się w programie klas maturalnych – jako lektura.
Producentem tego wybitnego obrazu jest Ewa Puszczyńska ze studia Opus Film, a dystrybutorem Kino Świat. Reżyser: Paweł Pawlikowski, scenariusz: Paweł Pawlikowski i Janusz Głowacki (któremu też należą się ogromne brawa), współpraca scenariuszowa: Piotr Borkowski. Produkcja: Polska, Francja, Wielka Brytania, rok produkcji: 2018. Film dedykowany jest rodzicom reżysera (główni bohaterowie noszą ich imiona).
Karolina Osińska-Marcińczyk
Fot. Łukasz Bąk / Kino Świat / Materiały prasowe
Uwielbiam tę aktorkę! Muszę koniecznie obejrzeć film!
Nigdy nie słyszałam o tej autorce
O której?
Brzmi ciekawie 🙂
Nie słyszałam o tym filmie, ale Twoja recenzja wzbudziła moją ciekawość 🙂
Myślę, że przede wszystkim „Zimna wojna” może przyciągać właśnie przez historię – ludzi, którzy znaleźli się w takich, a nie innych czasach, a mimo to nie przestali walczyć o „pierwiastek normalności”. Muszę jednak przyznać, że po niezbyt trzymającej się faktów historycznych „Idzie”, pan Pawlikowski stracił sporo w moich oczach i „Zimną wojnę” będę oglądał już z pewnym dystansem.
Na mnie także to dzieło zrobiło ogromne wrażenie – jest po prostu piękne! Przez historię, przez muzykę, przez czarno-białe, pełne emocji zdjęcia…
Nie wiem, jak to możliwe, ale do niedawna w ogóle nie słyszałam o tym filmie – ani, że jest kręcony, ani, że już wyszedł – a o tym, że reżyser dostał na festiwalu za niego nagrodę, dowiedziałam się dopiero z Twojego wpisu…. Ale wstyd. To tylko dowodzi, że zbyt w ostatnich miesiącach odcięłam się od kultury i kina. Dzięki za rekomendację! Też uwielbiam Tomasza Kota po niesamowitej roli w filmie „Bogowie”. To jest moim zdaniem bardzo niedoceniany aktor, którego 80% reżyserów w Polsce widzi w rolach drugorzędnych postaci w głupkowatych komediach romantycznych.
Trzeba będzie ogarnąć babcie do dzieci i się wybrać do kina 😀