Nasze wielkie polskie wakacje

Tegoroczny urlop podzieliliśmy na pół. Połowę spędziliśmy na Pomorzu, a połowę w Małopolsce. Zobacz, co zobaczyliśmy i przeżyliśmy.

„Może pojedziemy nad morze pod namiot” – zaproponował mąż. Trochę się wahałam. Pod namiot z naszymi szatankami? Jak to przeżyjemy? Przeżyliśmy. Choć to nie nad morzem pod namiotem mieszkaliśmy…

Upatrzyłam sobie pole namiotowe w Gąskach, tuż przy plaży. Niestety właścicielka nie chciała nam zarezerwować miejsca, bo powiedziała, że wielokrotnie rezerwowała miejsca, a letnicy nie przyjeżdżali i nie odwoływali rezerwacji. Dojechaliśmy do Gąsek o świcie. Padał deszcz. Mąż zakomenderował: „Jedziemy do Mielna”. No tak, z Mielna miał najlepsze kawalerskie wspomnienia. Pojechaliśmy więc do stolicy nadmorskiej rozrywki. Deszcz dalej padał. Uznaliśmy więc, że wynajmujemy pokój. Wykręciłam numer z pierwszego napotkanego ogłoszenia o pokojach do wynajęcia i bingo. Jest pokój czteroosobowy. I możemy już teraz, z samego rana, wprowadzić się.

Urządziliśmy się w pokoju i decyzja: idziemy na plażę. Padał deszcz, wiał wiatr (zresztą „wiał” to za mało powiedziane), ale nam plaża nie straszna, nie? Okazało się, że jednak straszna. Piasek siekał nam łydki, deszcz padał prosto w oczy.

Ruszyliśmy na podbój Mielna asfaltem. Zwiedziliśmy domek do góry nogami, pobawiliśmy się wielkimi szachami i zjedliśmy śniadnio-obiad na mieście (a później obiadokolację i tak codziennie).

Dopiero następnego dnia pokąpaliśmy się w Bałtyku. Na plaży malutko ludzi, zresztą większość poubierana grubo. My się grubiej ubieraliśmy tylko na oglądanie zachodu Słońca. I to też nie zawsze.

Portfele nam schudły przed te kilka dni nad morzem (stołowanie się 2 razy dziennie na mieście plus gofry, lody itp.), ale było warto. Dzieci świetnie bawiły się na plaży.

Przyszedł czas zmienić miejscówkę. Pojechaliśmy do Makowa Podhalańskiego i tu gościliśmy na Campingu Jazy. Rozbiliśmy się na urokliwym kempingu i namiot stał się naszym domem na kilka nocy. Kawa z ugotowanej na miniaturowej gazówce wody pita o świcie na polu namiotowym smakowała wybornie.

Dzieci wysypiały się na materacu, ja też nie narzekam.

Z Makowa Podhalańskiego pół godzinki jest do Rabki-Zdroju. A tam zlokalizowany jest Rabkoland. Cały dzień spędziliśmy w tym parku rozrywki. Na początek oczywiście dom do góry nogami, moje dzieci pokochały tego typu budowle.

Córkę namówiłam na diabelski młyn. Reszta rodziny zasłoniła się lękiem wysokości. Z powodu tego lęku nie skorzystaliśmy z wszystkich atrakcji Rabkolandu, ale i tak było świetnie. Bo i miejsce jest świetne.

Dzieciaki były wniebowzięte.

Na kempingu Emilka zaprzyjaźniła się z Colinem, synem właścicielki. Razem szaleli na placu zabaw.

A jeszcze więcej szaleństwa czekało nas w Parku Wodnym w Krakowie. Dzieci dokazywały, matka relaksowała się w jacuzzi z wodą solankową.

Kolejny dzień w Krakowie to Centrum Nauki i Zmysłów WOMAI i interaktywna wystawa „W stronę światła”. Bawiliśmy się światłem i cieniem, Piotruś nas zadziwił, bo w lustrzanych okularach potrafił narysować domek z oknami i drzwiami (jak później mi tłumaczyła pracownica WOMAI powody mogą być trzy: albo oszukiwał, albo pisał korzystając z pamięci mięśniowej, albo ma zadatki na Leonarda da Vinci). Zabawa przez naukę jest tym, co lubimy najbardziej.

Na zamek królewski i wizytę u smoka wawelskiego nie starczyło nam sił i czasu. Tym razem. Zwiedziliśmy tylko Rynek i Sukiennice. Do domu wróciliśmy lżejsi o kupę kasy, za to bogatsi o wspólne doświadczenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *