Współczesne poszukiwanie skarbów

Geocaching. Nie znałam tego słowa do poniedziałku. Wtedy to przeczytałam o tej ogólnoświatowej grze i już następnego dnia znalazłam dwa skarby! Żeby nie było tak pięknie: dwóch innych, których szukałam tego dnia, nie odnalazłam. Ale im nie podaruję!

 

Geocaching to świetna sprawa na uatrakcyjnienie podróży. Albo chociażby spacerów. Skrytki czają się dosłownie wszędzie! Nie miałam pojęcia o tym, że jedną mam jakieś 100 m, a drugą jakieś 400 m od domu! Jedną z nich wytropiłam na spacerze z dzieciakami. Na zdjęciu powyżej macie moją Emilkę z logbookiem, czyli takim „zeszycikiem” do wpisywania się przez poszukiwaczy.

 

Jak to było…

 

O co w ogóle chodzi? Może zacznę od historii, bo ona dobrze przybliża całą ideę. Otóż dawno, dawno temu, gdy internet dopiero podbijał świat, o nawigacji w samochodzie czy telefonie można było tylko pomarzyć. Naszym dzieciom pewnie będzie ciężko to zrozumieć, ale kiedyś świat był analogowy. I choć zwykli śmiertelnicy nie wiedzieli, czym jest GPS, to nad Global Positioning System pracował Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. System wkrótce objął swoim zasięgiem całą kulę ziemską dzięki satelitom krążącym nad naszym globem. Początkowo był wykorzystywany jedynie do celów militarnych. Faza testu systemu GPS to lata 1974-79 (w co z kolei może być trudno uwierzyć rodzicom). W maju 2000 r. odkodowano sygnał i wreszcie „każdy” mógł z niego korzystać (system GPS jest darmowy i taki ma pozostać zgodnie z polityką Stanów Zjednoczonych). Wtedy to Amerykanin Dave Ulmer, zafascynowany urządzeniami GPS, wrzucił do wiadra kilka ciekawych przedmiotów i ruszył w las w Oregonie. Wiadro postawił w gąszczu, a jego współrzędne podał na grupie dyskusyjnej podobnych do niego zapaleńców. Ci podchwycili zabawę i w ciągu kilku dni różni ludzie docierali do wiadra, a wszystko opisywali w internecie. Z czasem zabawa ogarnęła cały glob. Coraz więcej osób zaczęło ukrywać swoje skrytki, coraz też więcej osób zaczęło ich szukać. Szybko powstał portal Geocaching.com, na którym uczestnicy zabawy logują się do dziś. To obecnie największa baza skrytek na świecie. Jest ona połączona ze stronami w różnych krajach i z aplikacjami, które możemy ściągnąć na telefon. Żeby zacząć tropić skrytki – „kesze” – wystarczy wyjść z domu. W Polsce aktywnych skrytek jest ponad trzydzieści tysięcy!

 

Czym jest kesz?

 

To może być malutka fiolka po lekach, albo pudełko przeznaczone na produkty spożywcze. Jeden z dwóch moich skarbów to metalowe pudełko, chyba po jakimś kremie, oklejone czarną taśmą izolacyjną. Są też „profesjonalne” pojemniki z logo, które można zamówić w internecie. Ponoć są również kesze mogące pomieścić człowieka, ale na razie trudno mi sobie to wyobrazić. Skrytki są ukryte przed oczami „mugoli”, czyli wszystkich poza grającymi. Do niedzieli byłam mugolem! Teraz już jestem takim pół-mugolem, bo powoli wkręcam się w grę.

 

Obowiązkowym wyposażeniem skrytki jest logbook, czyli dziennik do logowania się znalazców (dlatego zawsze miej przy sobie coś do pisania!). W większych pojemnikach mogą być fanty na wymianę (nigdy nie zabieraj czegoś nie pozostawiając fanta w zamian, nie wkładaj też czegoś, co może się zepsuć, np. jedzenia czy próbek kosmetyków). Skrytki są przeróżne, ja na razie trafiłam tylko na „tradycyjne”, ale w internecie poczytałam m.in. o „multi-cache” (skrytka, która wiąże ze sobą co najmniej dwa różne miejsca, w jednej znajdujemy informacje, jak dojść do następnej), czy „quiz” (skrytka, do której można dotrzeć tylko po rozwiązaniu zagadki). Ciekawostką jest „own-cache” – skrytka, którą właściciel ma zawsze przy sobie (żeby ją znaleźć, należy po prostu spotkać właściciela).

 

Po co to komu?

 

Skrytki są zakładane najczęściej w atrakcyjnych turystycznie miejscach, przy zabytkach, w otoczeniu pięknej przyrody, przy różnego rodzaju atrakcjach – często takich, do których zazwyczaj nie zaprowadzi nas miejski przewodnik. Chodzi więc o popularyzowanie turystyki, historii, lokalnych ciekawostek.

 

Ja o geocachingu przeczytałam właściwie przez przypadek na blogu Zapiski Geocacherki. „Kto może szukać skarbów? Każdy bez wyjątku – skrytek jest tak dużo, że bez problemu każdy znajdzie te odpowiednie dla siebie. Wszystkie skrytki posiadają swoje atrybuty, które przed rozpoczęciem szukania, należałoby sprawdzić. Większość miejskich skrytek dostępnych jest dla osób niepełnosprawnych czy rodziców z wózkiem dziecięcym. Ale zdarzają się takie, których podjęcie będzie możliwe tylko dla konkretnej grupy użytkowników. Wszystkie skrytki posiadają również swój poziom trudności. Nie należy przeceniać swoich możliwości, bo każdy keszer szuka skrytek na własną odpowiedzialność. Te najtrudniejsze wymagają wspinania, nurkowania, pływania czy schodzenia w dół jam lub grot” – czytamy na tym blogu. Pisze go Jolanta Jachimczak, mieszkanka mojego miasta. Szybko podpytałam ją więc o szczegóły i o to, jak u niej zaczęła się ta gorączka szukania skarbów.

 

O geocachingu dowiedziałam się od mojego brata, ten – od swoich znajomych. Było to pod koniec 2012 roku. Zabrał mnie wtedy na keszowanie i tak mi się spodobało, że jeszcze tego samego dnia założyłam konto. Swoją pierwszą skrytkę znalazłam w listopadzie 2012 roku i od tego czasu aktywnie keszuję – opowiada Jola. – W efekcie tej zabawy, w 2014 roku powstał blog www.zapiskigeocacherki.pl, jako miejsce promujące ten sposób spędzania czasu. Chciałam, żeby o geocachingu dowiedziało się jak najwięcej osób – cieszę się z każdej nowej osoby, którą udało mi się zarazić tą pasją.

 

Zabawa dla całych rodzin

 

Okazało się, że w tę ogólnoświatową grę od czasu do czasu gra moja sąsiadka – Anna Kowalewska (którą zresztą poznałam przez internet, choć mieszkamy 300 m od siebie, co za czasy nastały!). Ona z mężem Krzysztofem i trójką dzieci ostatnio odnalazła dwie skrytki na Wielkiej Sowie.

 

To Krzysiek znalazł coś w necie, że ludzie latają z GPS i czegoś szukają – opowiada Ania. – Dodam, że to było grubo przed epoką pokemonów do zbierania. Okazało się, że jeden kesz jest właśnie u nas w parku. Po drugi poszliśmy z dziećmi pod wieżę ratuszową w Świdnicy. Okazało się, że ktoś go zabrał w ogóle i już nie istnieje.

 

Ania nie wkręciła się na maksa, choć przyznaje, że odnajdywanie skarbów sprawia jej przyjemność. – Nie sprawdzamy właściwie, gdzie co jest. Czasem, jak się Krzyśkowi przypomni w czasie jakiegoś wyjazdu to sprawdzi, tak właśnie jak ostatnio na Sowie – mówi. – U nas geocashing jest wyłącznie przy okazji, nie jest celem samym w sobie, a zapewne są pasjonaci, którzy wyłącznie pod tym kątem planują wszelkie wypady. No to my do tych nie należymy. To fajna frajda dla chłopaków – wygrzebać coś z pnia albo ziemi. Jakieś dwa lata temu szukaliśmy skrytki przy zamku Czocha i przy tamie niedaleko. Fajna rozrywka, ale moim zdaniem wyłącznie pod okiem dorosłego (nawet dla takiego starszego dzieciaka), bo niekiedy skrytki są kusząco blisko, ale w nie do końca bezpiecznym terenie, jak na przykład ta przy Czosze. Wpisujemy się do logbooka, chłopcy pilnują, żeby ich imiona się na pewno tam znalazły. Krzysiek zazwyczaj ma przy sobie kostki gitarowe i one lądują w skrytce dla kolejnych odkrywców. Z perspektywy rodzica – świetna sprawa podczas górskich wędrówek – dzieci mniej marudzą, czy daleko jeszcze. No, a dla naszych chłopaków (5 i 10 lat) to niesamowita frajda, pobudza ciekawość baaaaardzo.

 

Geocaching spodobał mi się. Tym bardziej, że to zabawa dosłownie dla każdego. Wystarczy telefon i ołówek! Choć „z pewnością może przydać się: notes, latarka, rękawiczki, ubranie z długim rękawem i długimi nogawkami, wodoodporne i wygodne buty, miarka, pęseta, aparat, dostęp do Internetu, kalkulator, wodery, miniśrubokręt, lampa UV, drabina, lina, butelka wody, magnes, spinacz” – pisze na blogu Jola. – „Ale spokojnie – nie zawsze i nie w każdej skrytce. Jeśli znalezienie kesza wymaga użycia niestandardowych rzeczy, zazwyczaj jest to wspomniane w opisie skrytki, jak i zaznaczone w jej atrybutach. Większość skrytek to jednak skrytki tradycyjne – lekkie, łatwe i przyjemne – których znalezienie wymaga od keszera jedynie posiadania współrzędnych, długopisu i chęci”.

 

Więc: miłej zabawy życzę!

 

Karolina Osińska-Marcińczyk

 

 

Zapisz

2 komentarze do “Współczesne poszukiwanie skarbów

  • 8 lipca 2017 o 12:35
    Permalink

    Słyszałem o geocachingu już ze dwa, trzy lata temu i nawet sobie obiecałem, że ruszę na poszukiwanie tych skarbów, ale jakos tego nie zrealizowałem. Teraz mam podrośniiętego synka, więc może z nim zacznę się w to bawić. Spróbujemy na urlopie!

    Odpowiedz
    • 8 lipca 2017 o 12:39
      Permalink

      Poćwiczcie koło domu! Ja już osiem skrytek znalazłam nie ruszając się z miasta 😉

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *