Pamiętnik (nie)odchudzania 2017: Zapisałam się na fitness

Nieopodal domu mam całkiem niezły klub fitness  z siłownią i zajęciami zorganizowanymi. Już tam kiedyś chodziłam, później przestałam, przyrosłam do fotela i tyłam. Teraz od października maszeruję sobie na jogę, pilates czy Total Body Workout…

 

Te ostatnie zajęcia to dopiero wycisk! Nie spodziewałam się i pewnego dnia zapisałam się przez internet na ten trening, bo akurat mi godzina pasowała. Wchodzę na salę, a tam kilku facetów o potężnych raczej posturach… Już miałam uciekać, ale w głębi zobaczyłam dwie kobiety. To weszłam. Po godzinie nie wiedziałam jak się nazywam, a sińce na udach goiłam trzy tygodnie.

 

Zawzięta sztuka jednak ze mnie i nie zrezygnowałam z Total Body Workout. Gdy tylko mogę – idę popodnosić ciężary, powskakiwać na skrzynię, poskakać na skakance.

 

Kiedy mogę też idę na jogę. Rozciągam się, wyginam, zaplatam, robię świecę i przygotowuję się do stania na głowie. A na koniec każdych zajęć kładę się wygodnie i przykrywam kocykiem wsłuchując się w głos prowadzącej. O tak, to lubię najbardziej!

 

Najważniejsze jednak, że wreszcie zaczęłam się znów ruszać. Stagnacja, w którą wpadłam przed rokiem zaskutkowała dodatkowymi – mocno ciążącymi – kilogramami. Teraz jestem bardziej aktywna, lepiej się dzięki temu czuję.

 

Jeśli też przyrosłaś do fotele/kanapy, to polecam – zapisz się do fitness klubu w okolicy!

 

KOM

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *