Pamiętnik odchudzania 2017: Tydzień 4
Jeden mały sukces na rozpoczęcie czwartego tygodnia tego roku zanotowałam: wybrałam się pobiegać i zrobiłam truchtem (przeplatanym marszem) moją trasę nordic-walkingową.
Rezultat nie jest olśniewający – dystans, który z kijami przemierzam w godzinę, zajął mi 46 minut. Jednak jestem z siebie dumna, bo pierwszy kilometr przebyłam biegiem, a bałam się, że nawet 200 metrów nie przebiegnę na początek. Przy okazji pomyślałam sobie, że podpytam znajomych biegaczy, jak wyglądały ich początki – możecie się spodziewać na Mamkowo w najbliższym czasie kilku tekstów o truchtaniu.
Wróćmy jednak do sedna, a więc do odchudzania. Tydzień 3 w większości był w gościach, miałam więc ograniczone możliwości co do diety. Śniadania jadłam po swojemu – surowe warzywa plus jogurt z otrębami, obiad – ten, który dostałam od gospodarzy, a kolację i przekąski kontrolowałam w miarę możliwości. Zgrzeszyłam słonecznikiem i migdałami. Uchroniłam się przed katastrofą w postaci piwa, chipsów, słodyczy i pizzy (wytrzymałam nawet w pizzerni, w której nie było sałatek ani żadnej innej zdrowej alternatywy, podczas gdy rodzinka zajadała 60-centymetrową pizzę!).
Bilans trzech tygodni: -4,6 kg
Tempo chudnięcia spada (pierwszy tydzień: -3 kg, drugi tydzień: -1 kg, trzeci tydzień: -0,6 kg). To normalne. Teraz, aby przyspieszyć, muszę podkręcić swój metabolizm, najlepiej przemyślanymi treningami. Zaczęłam dziś moim marszobiegiem (swoją drogą musiałam komicznie wyglądać – kulka truchtająca po śniegu, aż jeden z przechodniów krzyknął: „Tylko nie zbyt raptownie, bo pani zawału dostanie!”).
Plan na czwarty tydzień: zbilansowana dieta oparta na warzywach i treningi, co najmniej co drugi dzień.
KOM
PS. Wcześniejsze odcinki „Pamiętnika odchudzania 2017” – tutaj.
PS2. Jeśli brakuje Ci motywacji do treningów, przeczytaj ten wpis.
Super artykuł!