Pamiętnik odchudzania(!) 2018: Tydzień 19
Powiem Wam, że otoczenie wcale nie chce współpracować, gdy próbujesz się odchudzać. Wszyscy podtykają pod nos smakołyki… Jakiegoś takiego zrozumienia dla „dietujących” nie ma, prawie jak w tym pięknym zdaniu: „Ze mną się nie napijesz?”.
Porównuję słodyczoholizm do alkoholizmu i mam w tym sporo racji. Mówię Ci. To uzależnienie, jak każde inne. Serio. Zresztą o tym więcej jeszcze napiszę. No ale przejdźmy już do poprzedniego tygodnia.
poniedziałek, 7 maja
Zaczęłam ambitnie. Rano poszłam na total body working, takie zajęcia „fitness”, z których wychodzę na miękkich nogach i z przepoconymi gaciami. Później trochę krzątaniny w domu, a po południu wybrałam się komunikacją zbiorową (w jedną stronę dwoma pociągami, w druga – pociągiem i busem) do Wrocławia „w interesach”, skąd wróciłam późnym wieczorem. Odebrałam dzieci od babci I grubo po dwudziestej drugiej kładłam je spać.
wtorek, 8 maja
Wstała rześka jak poranek i ten poranek spędziłam na siłowni (trochę mało ambitnie na bieżni raczej maszerując niż biegnąc, ale zawsze to coś). Zaraz później wzięłam młodsze dziecko i pojechałam z nim do lekarza we Wrocławiu. Wróciłam, zrobiłam szybki obiad i zapakowałam go w pojemniki, odebrałam starsze dziecko z przedszkola, siostrę z pracy i w czwórkę (z młodszym dzieckiem) pojechaliśmy pod naszą szkółkę muzyczną. Na parkingu zjedliśmy w aucie obiad i córa poszła z siostrą na muzykę, a ja zabrałam syna na angielski. Po zajęciach wszyscy siup do auta i po brata i tak piątką na urodziny mojego taty. To był szalony dzień!
środa, 9 maja
Jak wczoraj latałam jak szalona, to dziś długo siedziałam na pupie, bo pisałam pewien projekt. Męża miałam wyjątkowo w domu, więc on ogarniał dzieci, a ja pisaninę. Skończyło się na tym, że nawet nie poszłam na jogę wieczorem… Niedobrze.
czwartek, 10 maja
Dziś znów latający dzień, ale bardziej świdnicki, więc nie tak wyczerpujący, jak wrocławski poniedziałek. Trochę siedzenia przy komputerze, trochę biegania z dziećmi i spotkanie „w interesach” z naradą bojową 😉
piątek, 11 maja
Dziś spotkałam się majowo z moją Grubą Grupą Wsparcia – znaczy się z jedną osobą ze „starej” ekipy i z nową panią, która jak się okazuje, jest Anonimowym Jedzenioholikiem i bierze udział w programie 12 Kroków (tak, dokładnie takim, w jakim biorą udział alkoholicy w amerykańskich filmach). To było inspirujące spotkanie.
sobota, 12 maja
I znów inspirująco, tym razem na szkoleniu dla rodziców. Po nim tylko szybki obiad i ruszyłam na urodziny do koleżanki. Czterdzieste. Był tort (zjadłam niecały kawałek), sałatki itp. No i alkohol. Nie mogliśmy być zbyt długo, bo mężuś do pracy na szóstą w niedzielę miał.
niedziela, 13 maja
Dzień rozpoczął się ogarnianiem zaległego pisania. Miałam do pomocy siostrę, więc ona trochę dzieci ogarniała. Wspólnie wybraliśmy się na piknik sportowy, gdzie nie czekały na nas na szczęście pokusy w postaci gofrów czy innych zapiekanek, jak to zwykle na takich imprezach bywa. Gdy mąż wrócił z pracy, wszyscy pojechaliśmy do mojej mamy i tam odbyło się (pod jej nieobecność) wielkie gotowanie obiadu 😉 I robienie lodów z mrożonych owoców, bananów i miodu… Mniam! Takie cuda to w 30 sekund w Thermomixie.
KOM
Foto: Canva
Zobacz też Pamiętniki (nie)odchudzania 2018:
* Tydzień 1
* Tydzień 2
* Tydzień 3
* Tydzień 4
* Tydzień 5
* Tydzień 6
* Tydzień 7
* Tydzień 8
* Tydzień 9
* Tydzień 10
* Tydzień 11
* Tydzień 12
* Tydzień 13
* Tydzień 14
* Tydzień 15
* Tydzień 16
* Tydzień 17
I Pamiętnik odchudzania(!):
* Tydzień 18
Trzymam kciuki